środa, 18 kwietnia 2018

Raz lepiej raz gorzej...

Chwilę mnie tu nie było. 

Po ostatnim wpisie byłam w Holandii na weekend. Bardzo się cieszę, że to zrobiłąm, bo stęskniłam się na Nimi wszystkimi. Miło było oglądać ich reakcje na mój widok, gdyż nie spodziewali się tego. Szkoda tylko, że tak szybko czas minął, ale mega pozytywnie :)

Jeśli chodzi o Pana z pierwszych postów to nic nie wyszło. Tzn wyszło tak, że nie mamy kontaktu od maja/czerwca 2017, czyli prawie rok. Próbowałam się odezwać, napisać. Fakt odpisał, ale było widać i dało się odczuć, że nie bardzo ma ochotę na rozmowę. Więc po kilku razach, stwierdziłam, że dam sobie spokój. Będzie chciał to się odezwie. Czy chciał to już można się domyśleć. 

Po przeprowadzce pracuje cały czas w jednym miejscu. Od stycznia mam kontrakt bezterminowy. Więc pod tym względem jest dobrze. Praca nie jest ciężka, nadgodziny mogę robić kiedy chcę. Poprawa w języku angielskim jest niesamowita, mimo, że uczę się tylko tyle co w pracy. A akurat ja muszę współpracować na maszynie z 2-3 anglikami, więc chcąc nie chcąc trzeba się dogadać. Są oni w podobnym wieku do mojego i rozumieją, że nie wszystko rozumiem lub umiem powiedzieć. Nie denerwują się, gdy się pytam po 5 razy to samo. 

Jeśli chodzi o zdrowie, to tydzień temu pierwszy raz miałam przejażdżkę karetką. Problemy z oddychaniem, prawdopodobnie astma. Ale wypisali mnie po kilku godzinach, dali antybiotyki, inhalator i jak się pogorszy to proszę wrócić. Dlatego jak będę w Polsce, w czerwcu najprawdopodobniej, to pójdę zrobić sobie badania na astmę, tak w razie czego. 

Pochwalę się, że pierwszy raz w życiu zostanę matką chrzestną. Cieszy mnie to bardzo, chociaż trochę ubolewam, że maluszka będę widzieć tylko 2-3 razy w roku. W sierpniu również jadę do Polski na 1,5 tygodnia. Spotkam się kuzynem i jego dziewczyną plus chcę Jemu zrobić prezent na urodziny i sobie, żebyśmy razem skoczyli ze spadochronem. Oby się udało :)

Tak, że jak widać, raz jest z górki a raz pod górkę, ale trzeba jakoś dalej żyć.

niedziela, 6 sierpnia 2017

You made my day :)

Dzisiaj na dzień dobry dostałam taka wiadomość, co niesamowicie poprawiło mi humor i ten humor przez jedną, krótką wiadomość trwa do tej pory :)


Wiadomość wysłana chwilę po 2 w nocy, odczytana rano koło 10-11. A teraz małe wyjaśnienie, co by nikt sobie nie pomyślał, że jakieś alkoholiki z nas :)

Wojtka poznałam w 2015 roku w Holandii. Wcześniej wiedziałam, że ktoś taki istnieje, pracował w tej samej firmie, ale nigdy na oczy go nie widziałam. Osobiście poznałam go, gdy wprowadził się do swojej dziewczyny, która mieszkała ze mną w tym samym domu. Ogólnie zawsze mam jakiś dystans do osób, które dopiero poznaję, ale nie w tym przypadku. Może dlatego, że w ten dzień był jakiś grill u mnie w domu, który skończył się nad ranem. Tego samego ranka Monika z Wojtkiem mieli wrócić z urlopu i Wojtek się do nas wprowadzał. Jeszcze nie zdążyłam zasnąć, bus podjechał to poszłam im otworzyć drzwi. Wojtek się przedstawił, poszliśmy do salonu, on sobie browara otworzył i tak siedzieliśmy jeszcze salonie jakieś 2 godziny i gadaliśmy. W ogóle miałam wrażenie jak bym znała go całe życie, od pierwszej minuty dobrze sie dogadywaliśmy. 

Nigdy nie traktowałam go ani nie patrzyłam na niego jak na potencjalnego faceta. Bardziej jak na starszego brata. Ale jak to bywa w domu, w którym mieszka kilka innych osób, zaczęto plotkować o tym, że mnie i jego coś łączy. Bo na przykład po pracy zawsze siedzieliśmy w kuchni przy stole, piliśmy kawe, gadaliśmy lub rozwiązywaliśmy krzyżówki. Po jakimś dłuższym czasie, dowiedziałam się, że ktoś z mieszkańców powiedział Monice, ze ja jej faceta odbije, bo za dużo czasu razem spędzamy. A że Monikę, bardzo lubiłam to któregoś dnia zapytałam czy możemy pogadać, wytłumaczyłam jej, że mnie i Wojtka nic nie łączy, po prostu się dobrze dogadujemy. Że nigdy na niego nie patrzyłam, jak na faceta z którym bym mogła być, że traktuje go jak brata, że nie musi się martwić o nic. Uśmiechnęła się, podziękowała mi za to, że jej to powiedziałam, bo mimo iż Wojtek powiedział jej to samo to i tak jakieś lekkie ziarenko niepewności zostało zasiane. 

Nawet powiedziała mi, że mi i jemu ufa. Że wie, że do niczego między nami nie dojdzie i że cieszy się z tego, że Wojtek znalazł kogoś z kim może pogadać, bo jemu ciężko idzie przyzywczajenie się do nowych ludzi i ogólnie jest trochę zamkniętym człowiekiem. Cieszy ją to, że nie siedzi cały czas w pokoju. Później już nigdy nie było takiego problemu, żeby była zazdrosna o nas, a jeśli ktoś jej na to zwrócił uwagę, to zawsze się z tego śmiała. 

Wracając do wiadomości, którą dostałam dzisiaj od Wojtka. To chodzi o to, że prawie zawsze gdy na mieszkaniu był gril/impreza wszyscy szli spać prędzej lub później, a my zawsze zostawaliśmy na rozchodniaczka. Zazwyczaj kończyło się na tym, że siedzieliśmy 2-3 godziny w salonie, popijając drinki i rozmawiając. Wtedy wiedzieliśmy, że o 4-5 rano nikt nam nie będzie przeszkadzał, że możemy pogadać o poważniejszych sprawach, mniej poważnych lub głupotach. On znał dużo szczegółów z mojego życia, ja z jego. Wiele razy prosił o radę w różnych sprawach. Zawsze mówił mi, że traktuje mnie jak młodszą siostrę. Po prostu dobrze sie dogadywaliśmy i na szczęście ani ja ani on nie traktowaliśmy siebie inaczej niż przyjaciele. Żadne z nas nie patrzyło na drugie jak na potencjalnego partnera. 

Jak się wyprowadzałam, to Monika się śmiała, że jak wrócę do Polski to Wojtek znowu zamknie się w pokoju i będzie rzadko z niego wychodził. Wojtek też się śmiał, że on jak będzie na imprezie to tylko chwile, bo później nie będzie miał z kim pić rozchodniaczków. Zawsze wszyscy śmiali się z tych rozchodniaczków, ale wspomnienia są piękne. Tutaj czasami brakuje mi właśnie tych naszych posiedzeń, pogadania tak szczerze z kimś, powiedzenia co mi leży na sercu, o różnych moich dylematach. 

Kontakt mamy teraz słabszy niż jak byłam w Holandii, no ale nadal jest. I ta wiadomość, że pamięta o tym i że tęskni za tymi posiedzeniami do 5 rano, tak mi poprawiła humor, że aż ciężko to opisać. 

Ale, ale... od jakiegoś czasu planuje zrobić im niespodziankę :) A mianowicie polecieć do nich w piątek i w niedzielę wrócić. Już nawet termin mam wybrany, tylko muszę się dowiedzieć jakoś podstępem czy na ten termin nie mają planów, żeby nie wyszło, że klamkę pocałuję. Parę dni temu zastawiałam się, czy jednak nie powiedzieć im wcześniej o tym, bo co będzie jak się nie ucieszą? Jak nie będą chcieli się ze mną zobaczyć? 

Ale po tej wiadomości wszystkie moje wątpliwości zostały rozwiane i zrobię im tą niespodziankę za 2 tygodnie w weekend, jeśli nie będą mieli planów :) 

środa, 12 lipca 2017

Zmiany?

Hej, hej!

Jak to u mnie bywa, nie moze byc stabilnie i spokojnie.

W DHLu pracowałam do maja, gdyż zamykali jeden magazyn i zwolnienia sie sypały. Ale w tym wypadku szczęście mi rownież dopisało i byłam bezrobotna az przez 2 dni :)

Teraz pracuje w ASOS, przy zwrotach ubrań. Praca nie jest ciężka, ale nudna, bo pracuje po 12 godzin. Cały czas stoję w miejscu, wyciągam ubrania z paczek, sprawdzam czy są czyste itp, wprowadzam w system, drukuje nowy kod kreskowy, pakuje i do pudełka. I tak cały czas. Ale niestety do pracy mam 30 km, wiec jak zaczynam prace o 6, to muszę wstać o 3:45, z domu na busa wychodzę o 4:20, a następnie około 40 minut jadę do pracy. Śpię po 5-6 godzin maksymalnie. To jest jedyny minus tej pracy.

Ale chyba znowu szykują sie zmiany. Mój brat przyjechał do Anglii, mieszka 130 km ode mnie. Tam tez mam kuzynów i cały czas namawiają mnie abym sie tam przeprowadziła. Z jednej strony chce to zrobić, bo bym miała blisko osoby, które znam praktycznie całe życie. Byłam tam raz na weekendzie, poznałam kilka osób, tak ze nie siedziała bym cały czas w domu jak tutaj. Ale z drugiej strony mam troche obawy, ze jak sie przeprowadzę to nie znajdę pracy. A wiadomo za wynajem pokoju trzeba płacić tak czy tak. I mam dylemat co zrobić. Tutaj juz wiem gdzie są sklepy, gdzie banki, gdzie jak dojść lub dojechać. Tam bedzie dla mnie wszystko nowe. Trzeba bedzie sie wszystkiego nauczyć i do wszystkiego przyzwyczaić na nowo.

Wczoraj znalazłam pokoj, mieszkanie w 2 osoby, wspólna kuchnia i salon. To tez jest duży plus, bo tutaj oprócz mnie mieszka jeszcze 8 innych osób, a nawet salonu nie mamy. Wiec gdy ktoś chce mnie odwiedzić to musimy siedzieć w kuchni, bo u mnie w pokoju za duzo miejsca tez nie ma. Wysłałam wiadomość do landlordów, czy w sobotę mój brat mógłby przyjść obejrzeć pokoj i mieszkanie, bo mi sie nie opłaca taki kawał drogi jechac tylko po to aby obejrzec to mieszkanie. Zobaczymy czy sie zgodzi. Mam nadzieje, ze odpisze zanim pójdę do pracy, bo dzisiaj pracuje od 18-6 i w razie czego muszę mojej agencji zgłosić, ze to bedzie ostatni lub przed ostatni tydzień mojej pracy.

Do końca sama nie wiem co mam zrobić, troche sie obawiam, ale z drugiej strony jak nie spróbuje to mogę żałować pózniej.

Zobaczymy co mi odpiszą w sprawie mieszkania. Nocna zmiana jest długa, wiec duzo czasu na myślenie bedzie. Rozważenie wszystkich za i przeciw. Obym tylko podjęła słuszna decyzje.

Trzymajcie kciuki i do usłyszenia!

niedziela, 5 marca 2017

Poczatki bywają trudne...

Chwile  nie pisałam, ale duzo rzeczy sie działo. Troche nerwów, troche brak czasu.

W tamtym mieszkaniu, o którym pisałam w poście wcześniej długo nie pomieszkałam. Bo następnego dnia przeprowadziłam sie na inne mieszkanie, gdzie mieszkali bulgarzy i 2 dziewczyny z Polski. Ogólnie przez 2 tygodnie byłam bez pracy, co kosztowało mnie troche nerwów, bo nie tak miało byc. Ale co mnie nie zabije, to mnie wzmocni.

Najważniejsze to musiałam zrobić sobie numer NINo, dlatego musiałam pojechac do Leeds. Mimo obaw, ze sie zgubie lub sobie nie poradzę, obeszło sie bez żadnych problemów. Następnie czekanie i założenie sobie konta w banku. Poszło dość gładko. Pewien chłopak z Rosji, dał mi namiary na agencje, która poszukuje ludzi do pracy na magazynie NEXT. Po telefonie do tej agencji, 3 dni pózniej zaczęłam prace. Praca lekka, nie miałam co narzekać, co prawda na 8 tygodni, ale dobre i to. Najgorsze było to, ze pracowałam cały czas na popołudniowa zmianę, od niedzieli do czwartku. A dojazd do pracy zajmował mi godzinę w jedna stronę. Ale przyzwyczaiłam sie.

Pracowałam tam 11 tygodni. Po czym w poniedziałek o godzinie około 21:30 dostałam wiadomość, ze od jutra nie ma juz pracy i mam nie przchodzic następnego dnia. Oczekują, ze praca sie zacznie około 15 marca. No ale co teraz zrobić, ponad miesiąc w domu bez pracy nie chciałam siedzieć. Postanowiłam, ze daje sobie 3 tygodnie czasu na znalezienie czegoś innego, bo na tyle było mnie stać aby opłacić pokoj, jedzenie i ewentualnie koszty dojazdów w różne miejsca.

Następnego dnia, po zakończeniu pracy mój współlokator, gdy sie dowiedział, ze zostałam bez pracy, wziął telefon zadzwonił do swojego managera i zapytał czy nie ma miejsca dla jednej dziewczyny. Zaskoczył mnie tym, bo ani go o to nie prosiłam, ani nie pytałam o prace. Okazało sie, ze manager kazał mi wysłać smsa z moim imieniem, nazwiskiem i adresem e-mail. Następnego dnia czyli w środę na maila dostałam aplikacje, która musiałam wypełnić. A w piątek zaprosili mnie na interview do biura. W życiu nie dostałam tylu papierów do uzupełnienia. Oprócz podstawowych danych, dostałam testy. Chyba z 50 stron, które musiałam uzupełnić. Oczywiście po angielsku. Prawie 2 godziny mi zeszło, zeby to wszystko ogarnąć, bo mój angielski nie jest jakos szczególnie dobry. Po wypełnieniu wszystkich papierów, Greg (manager) zapytał czy jestem dostępna, w razie gdyby jutro zadzwonili i jakie zmiany mi odpowiadają. Na telefon czekałam do poniedziałku. We wtorek miałam sie stawić na 8-16 w pracy.

I takim oto sposobem, pracuje juz prawie miesiąc w DHL na lini. Praca troche ciężka, ale czas mi strasznie szybko mija. A sąsiad okazał sie bardzo sympatycznym facetem. Duzo do mnie mowi po angielsku, czasami zmusza mnie żebym ja zaczęła mowić, bo z tym mam największy problem. Jesli nie rozumiem czegoś on cierpliwie mi to tłumaczy. Taki jest plus, ze on rozumie troche język polski, wiec jak nie wiem jak cos powiedziec to mogę powiedziec po polsku. Ale staram sie ćwiczyć język. Ogólnie myśle nad tym, aby zapisać sie do collegu lub na jakis kurs języka angielskiego, zeby sie w miarę swobodnie porozumiewać z innymi. Ale z tym jeszcze chwile sie wstrzymam, bo nie wiem na jak długo jest ta praca.

Po za tym, na 7 czerwca mam kupiony bilet do Polski :) udało mi sie kupić za 25£ tylko, ze z Manchester mam wylot o 6:05 rano. Jeszcze nie wiem jak sie tam dostanę, ale muszę. Bo mój kuzyn z USA przylatuje na kilka dni do Polski i chciała bym sie z nim zobaczyć. Plus 10 czerwca mam wesele wiec dwie pieczenie na jednym ogniu uda mi sie załatwić.

Co do K. to nic sie nie zmieniło. Wiedziałam, ze historia nie bedzie miała happy end. Odkąd tu jestem to 2 razy z nim rozmawiałam. Nie zapytał o numer telefonu, na odczepnego powiedział, ze wpadnie kiedyś na kawe i tak wyglada teraz nasz kontakt, ze go praktycznie nie ma. Ale cóż przyzwyczaiłam sie.

Po 2-3 tygodnia pobytu w Anglii odezwał sie do mnie kuzyn mojej przyjaciółki, u której byłam na weselu w październiku i na którym sie poznaliśmy. Okazało sie, ze chciał sie spotkać ze mną, ze wpadłam mu w oko od samego początku. Tyle, ze trochę za późno juz było. Utrzymujemy kontakt, ale jako znajomi tylko, nic wiecej. Bo nawet gdybyśmy chcieli cos spróbować to nie ma to najmniejszego sensu. Bo ja narazie nie chce wracać do Polski, a on chce zostać w Polsce.

Teraz u mnie na mieszkaniu znowu jestem jedyna osoba z Polski. Obydwie Polki wróciły do domu. Aktualnie mieszkam z para z Rosji, z 3 osobami z Bułgarii, jedna osoba z Mołdawii i dwoma chłopakami z Łotwy. Przynajmniej język sobie można poćwiczyć. w każdej sytuacji trzeba szukać plusów.

sobota, 26 listopada 2016

No i jestem w Anglii

Pomimo moich lekkich obaw, ze mogę mieć problem z dojściem z lotniska na pociąg, kupieniem biletu i dojechaniem na miejsce, wszystko poszło bardzo sprawnie. Na miejscu czekałam moze 5-10 min, az ktoś mnie odbierze.

Od razu przywieźli mnie na mieszkanie, chwilowo tutaj mieszkam, ale moze dzisiaj lub na dniach bede sie przeprowadzać na inne. Ponieważ tutaj mieszka 8 osób z Bułgarii i 2 z Rosji. Jedynie dwóch chłopaków umie mowić po angielsku, reszta tylko umie powiedziec cześć i tyle. Mój angielski nie jest szczególnie dobry, ale próbuje mowić na tyle na ile umiem. O dziwo cos mi wychodzi, jestem w stanie porozmawiać troche z osobami, które umieją angielski.

Mam pokoj sama, jest to pokoj dla pary, łóżko dla dwóch osób, dlatego tylko kilka dni tutaj bede ponieważ mieszkanie na które mam iść, jest remontowane. Tzn juz kończą, ale tam przynajmniej 2 dziewczyny z Polski bedą, to juz zawsze inaczej bedzie. Bo póki co, to większość czasu siedzę w pokoju, bo nawet jak pójdę do salonu to i tam z nikim sie nie dogadam.

Dzień po przyjeździe byłam juz na interviev i pierwszy dzień do pracy mam iść w poniedziałek lub we wtorek. Bedą dzwonić. Mam nadzieje, ze jak najszybciej to nastąpi, bo juz mam dość siedzenia w domu w obcym mieście. Raz poszłam na spacer do centrum, to troche czasu zleciało. Ale jedynie pooglądać co tam jest, ponieważ nie mam za duzo pieniędzy, a wypłata dopiero po tygodniu pracy, a jesc tez cos trzeba. Mam nadzieje, ze dam rade w pracy, bo kilka osób mówiło, ze jest to naprawdę ciężka praca, pierwszy miesiąc jest ok, ale pózniej cały czas poganiają zeby szybciej robić.

Jesli bedzie nie tak, to bede próbowała szukać czegoś innego lub po prostu wrócę do Polski. Ale wolałabym tu spróbować, póki jestem na miejscu. Jo ale zobaczymy, czas pokaże.

Najczęściej towarzystwa dotrzymuje mi jeden Bułgar o imieniu Rosen. Ma 21 lat, jest tutaj 3 tygodnie. Ale myśle, ze on chce czegoś wiecej. Pierwszy zagadał, pózniej przyszedł zapytać czy idę na papierosa. Wczoraj oglądaliśmy film, ale gdy poszliśmy do swoich pokojów to napisał mi wiadomość, ze nie moze spać bo myśli o mnie, po czym kolejny SMS ze chce przyjść do mnie, jesli tylko powiem słowo, to on nie musi iść spać i przyjdzie ma gore. Troche sie przeraziłam, bo tylko rozmawialiśmy tak ogólnie, znam chłopaka 3 dni. Ogólnie wydaje sie miły, pomaga mi wytłumaczyć jesli czegoś nie rozumiem. Ale ja mu nie kazałam tego robić, sam pierwszy sie odezwał. Mam nadzieje, ze wszystko bedzie dobrze, bo jednak człowieka nie znam i jesli zwrócę mu uwagę, to nie wiem do końca jak sie zachowa. Moze dzisiaj bedzie dzień przeprowadzki, to przynajmniej problem bedzie z głowy.


środa, 16 listopada 2016

Podróże małe i duże

Plan na najbliższą przyszłość był taki, że zostaje w Polsce, tutaj szukam pracy i staram się ogarnąć życie. Ale jak to w życiu bywa, planuje się jedno a wychodzi co innego.

I takim oto sposobem, za tydzień w środę lecę do Anglii do pracy. Trochę się stresuję, bo muszę sobie sama poradzić z dojazdem z lotniska do docelowej miejscowości. Czyli około 2h jazdy pociągiem. Jest to tyle stresujące, że nigdy nie byłam w Anglii, z angielskim jest tak, że sporo rozumiem ale z dogadaniem się może być problem. 

Z holendrami nie było problemu, bo oni bardzo prosto mówią, a tutaj się boję, że ciężko na początku będzie mi zrozumieć Anglików. Ale raz się żyje, jest okazja więc muszę spróbować. Bo wiem, że jak nie spróbuję to kiedyś mogę tego żałować.

Jak to moja mama powiedziała "Dziecko ja Ci nie będę ani doradzać ani odradzać, bo nawet nie mogę. Jak dla mnie możesz tutaj zostać, masz gdzie mieszkać. Ale wiem, że i tak pojedziesz. Widzę, że się zastanawiasz, ale wiem, że będziesz w swoim żywiole. Byle by tylko ruszyć w świat. Bo Ty nie możesz długo usiedzieć w domu. Więc zrób tak, żeby było dobrze i żebyś nie żałowała." 

Po części ma rację, bo przyzwyczaiłam się, że w domu mało jestem. Nawet jak na urlopy przyjeżdżałam przez te prawie 4 lata, to w domu mało byłam. Dwa razy było tak, że miałam urlop 5-6 tygodni. Wtedy przyjeżdżałam do domu na tydzień. Pierwszym razem po tygodniu poleciałam do Chicago na 3,5 tygodnia. Po czym wróciłam na 1,5 tygodnia do domu. Ale wtedy musiałam się przyzwyczaić do zmiany czasu tutaj, więc więcej w dzień spałam niż w nocy. A jak się już przyzwyczaiłam, to trzeba było wracać do Holandii. Drugim razem mój dłuższy urlop wyglądał podobnie, bo przyjechałam do domu na 4 dni, później poleciałam do Nowego Jorku na 2 tygodnie i 3 dni, wróciłam znowu na tydzień i powrót do Holandii. 

Jak za długo siedzę w domu, to nie dość, że nie ma co robić na dłuższą metę to z tych nudów, nawet nie chce się nic robić. 

Tak, że posiedziałam w domu 2 miesiące i ruszam dalej w świat. Jak się nie uda, zawsze mogę wrócić tutaj, ale będę miała tą świadomość, że spróbowałam i nie będę żałować. Po za tym, będę mieszkać 2 h drogi od Niego. Może tam coś w końcu się ustali, co dalej z nami robimy.

Życie lubi zaskakiwać, więc pozostaje mi tylko czekać jak to moje życie się dalej potoczy. Życzcie mi szczęścia! :)

środa, 9 listopada 2016

Happy End tylko w filmach?

Nawiązując to ostatniego posta, jest lekki postęp w mojej sytuacji.




Następnego dnia, po publikacji pierwszego wpisu On się odezwał. Do teraz zastanawiam się czy tutaj trafił przypadkiem, przeczytał to i się odezwał? Czy po prostu głupi zbieg okoliczności?

Wracając do tematu, napisał kiedy się widzimy i czy mam dzisiaj czas. Serce aż mi szybciej zabiło. Oczywiście powiedziałam, że nie mam planów, jeśli chce niech wpadnie do mnie na kawę lub urodzinowego drinka. Chyba, że woli się spotkać gdzieś u nas na wsi. Decyzja należała do Niego. Umówiliśmy się na 20, ale do końca nie wiedziałam czy przyjdzie czy woli neutralny grunt. Nie wiedziałam czego się spodziewać.

Przed 20 napisał, że o 20:15 przyjedzie, żebym była gotowa. I tu się zapala lampka. Przyjedzie? Ale, że przyjedzie i posiedzi chwilę u mnie, czy gdzieś jedziemy. Dowiedziałam się tyle, że przyjedzie po mnie i gdzieś pojedziemy. Nie wiedziałam gdzie, ale że Mu ufam i znam nie od dzisiaj, o więcej nie pytałam. Nie, nie stałam godzinę przed lustrem, nie miałam dylematu w co się ubrać. Gdyż z reguły się nie maluję. Więc tylko przeczesałam włosy, założyłam dżinsy, bluzę, adidasy i byłam gotowa.

Przyjechał punktualnie. Wsiadłam do auta, oboje nie wiedzieliśmy do końca jak się zachować, jak się przywitać. Więc po prostu klasycznie buziak w policzek i jedziemy. Pojechaliśmy do restauracji. Tego się nie spodziewałam, bardziej tego, że pojedziemy do pobliskich uzdrowisk na spacer po parku lub coś takiego. Tam zamówiliśmy kawę, trochę porozmawialiśmy o rzeczach ogólnych. Przepraszał chyba 100 razy za to, że nie był ze mną na weselu. Następnie pojechaliśmy do parku na spacer. Mimo zimna, spacerowaliśmy chyba godzinę. Ale żadne z nas nie zaczęło tematu o sytuacje z czerwca. Ja nie wiedziałam jak zacząć, żeby Go nie spłoszyć. Wydaje mi się, że On miał podobnie. Ale wystarczyło mi na ten dzień obserwować Jego zachowanie w stosunku do mnie, co mówił.

Później odwiózł mnie pod dom, tutaj siedzieliśmy jeszcze około 40 minut w samochodzie. Ale nadal nie poruszyliśmy tego tematu. Ale umówiliśmy się na następny dzień, że przyjdzie do mnie na urodzinowego drinka, tylko da mi znać o której, bo teraz Mu ciężko powiedzieć, bo ma coś jeszcze do załatwienia następnego dnia. Wróciłam do domu zadowolona.

Jego zachowanie niewiele się różniło od czerwca. Nadal był miły, nawet zauważył, że od tamtego czasu zmieniłam kolor włosów oraz że je skróciłam trochę. Prawił delikatne komplementy, ale widać też było, że z lekkim dystansem do mnie podchodzi. Ale postanowiłam, że jak jutro przyjdzie to wtedy będziemy mogli porozmawiać na spokojnie, przy drinku, bo z większą łatwością przychodzi poruszanie trudniejszych tematów.

Wczoraj jednak napisał mi koło 17, że nie da rady przyjść bo od rana wymiotuje i ledwo chodzi. Rozumiem to, bo każdy jest tylko człowiekiem. Chwilę rozmawialiśmy, ale już wtedy było widać, że ma inne podejście do mnie niż dzień wcześniej. Pisał inaczej niż zwykle. Ale jako że w piątek już wraca do Anglii, zapytałam Go czy w takim razie w środę lub czwartek da radę i czy będzie miał czas aby do mnie przyjść. Odpowiedział, że ciężko powiedzieć i zapytał czy możemy się spotkać na gdzieś na wsi. Dla mnie nie ma problemu, niech napisze kiedy chce. Odpisał 'zawsze'...

I w tym momencie, po sposobie Jego pisania, po tej odpowiedzi moim zdaniem wynikło, że nie chce przyjść do mnie do domu. Że woli się spotkać na neutralnym gruncie. Nie wyjaśnił dlaczego. Trochę zabolało, bo wcześniej obiecał, że przyjdzie, a następnego dnia obrót o 180 stopni.

Po wtorkowym spacerze myślałam, że będzie dobrze. Po dniu wczorajszym już nie jestem tego pewna. Po Jego oziębłym sposobie pisania myślę, że ta historia nie będzie miała happy endu...

Chociaż jeszcze dzisiaj wieczorem lub jutro jest mała szansa, że się zobaczymy, ale już się zaczynam przyzwyczajać do myśli, że nic z tego nie będzie. Zostaniemy na takim etapie znajomości na jakim tkwimy od kilku dobrych lat...